Minęły cztery miesiące, a jednak jeśli ktoś zapyta mnie o ten dzień, mój głos się załamie. Mówiąc „ten dzień”, mam na myśli dzień, w którym wróciłam do domu z pracy i znalazłam mojego dobermana, Reda, rozłożonego na podłodze w sypialni, z głową skierowaną w jedną stronę, z ciałem pozbawionym życia, ale wciąż ciepłym. Jest to obraz, którego nie mogę się pozbyć, choć bardzo się staram. Ś Nie jest mi obca śmierć. Byłam pełna gniewu i zmieszania, kiedy mój ojciec, cierpiący z powodu udaru, wydał ostatnie tchnienia pewnego dnia w 1995 roku, a jego dzieci zebrały się wokół jego szpitalnego łóżka. A trzy lata później, śmierć mojej słodkiej, ukochanej siostry Bonny, po ciężkiej walce z rakiem mózgu, była niczym innym jak złamaniem serca. Jednak w jakiś sposób, ku mojemu strapieniu, śmierć mojego psa wydaje się jeszcze trudniejsza. Nie czułam takiego żalu od czasu, no cóż, śmierci mojego poprzedniego psa pięć lat temu.
Jak śmierć psa może boleć tak bardzo jak śmierć członka rodziny? Ponieważ smutek utrzymuje się, częścią mojego procesu żałoby jest próba zrozumienia różnic.
Badacze od dawna wiedzą, że więź między zwierzęciem a człowiekiem jest silna: W badaniu opublikowanym w 1988 roku w Journal of Mental Health Counseling poproszono grupę właścicieli psów o umieszczenie symboli członków ich rodzin i zwierząt domowych w okręgu reprezentującym życie każdego właściciela psa. (Odległość pomiędzy podmiotem a innymi symbolami odpowiada względnej, rzeczywistej bliskości tych relacji). Badani mieli tendencję do umieszczania psa bliżej niż przeciętnego członka rodziny, i mniej więcej tak blisko jak najbliższego członka rodziny; w 38 procentach przypadków pies był najbliżej ze wszystkich.
Badania porównujące żal z powodu śmierci zwierząt domowych do żalu z powodu śmierci przyjaciół i członków rodziny przyniosły różne odpowiedzi. Artykuł z 2002 r. w czasopiśmie Society & Animals, w którym dokonano przeglądu wielu badań wykazał, że śmierć zwierzęcia towarzyszącego może być „tak samo druzgocąca jak utrata znaczącego drugiego człowieka”, nie tak dotkliwa, „o wiele bardziej intensywna” lub, cóż, taka sama.
Sandra Barker, dyrektor Center for Human-Animal Interaction na Virginia Commonwealth University, która była współautorką badania diagramu z 1988 roku, doradza pogrążonym w żałobie właścicielom zwierząt i uczy studentów weterynarii, jak ważne jest zrozumienie tego procesu. Pomijając badania, jej własne doświadczenie nauczyło ją, że intensywność i długotrwałość żałoby są bardzo różne. Podobnie jak ja, jej klienci czasami rozpoczynają proces z poczuciem zaskoczenia, a nawet wstydu, że bardziej opłakują swojego zwierzaka niż rodzeństwo czy rodziców.
„Ale kiedy zdają sobie sprawę, że różnica polega na tym, że zwierzak dawał im stałe towarzystwo, a istniała całkowita zależność, wtedy zaczynają zdawać sobie sprawę, że to właśnie dlatego opłakują tak intensywnie” – powiedziała.
Prawdą jest, że spędziłam tak dużo czasu opiekując się Redem, a przed nim Gromitem, że kiedy każdy z nich umarł, nie tylko zostawił dziurę w moim jednoosobowym gospodarstwie domowym; to było tak, jakby ktoś przestawił moje życie, usuwając bez mojej zgody wiele z rytuałów, które nim rządziły.
Przez 13 lat, na przykład, ta sama rzecz działaby się z Gromitem każdego ranka. Siadałem na łóżku, żeby założyć buty, a on kładł się na moich kolanach. Drapałem go po tyłku, a on nagradzał mnie wielkim, niechlujnym pocałunkiem. Niedawno policzyłam: Uwzględniając czasy, kiedy podróżowałem bez niego, ta interakcja miała miejsce ponad 4000 razy.
Więc ma sens, że kiedy umarł, minęły miesiące, zanim mogłem dotknąć sznurowadeł, nie spodziewając się, że dotknę również jego. I nie miałem pojęcia, co zrobić z moimi porankami bez mojego psa, który wymagałby ode mnie tego małego gestu.
Około dziewięć miesięcy po śmierci Gromita, kiedy już wiedziałem, że nie chcę go zastąpić, ale po prostu chciałem rozważyć zdobycie innego psa, zapisałem się jako okazjonalny rodzic zastępczy w schronisku dla bezdomnych zwierząt w Dupont Circle. Mój pierwszy przydział, Red, był żywym, oddychającym obaleniem wizerunku dobermanów jako bezwzględnych psów stróżujących w takich filmach jak „Hugo” i animowany klasyk „Up”. Kiedy po raz pierwszy podszedł do mnie, kiedy siedziałam na kanapie w moim mieszkaniu, i położył głowę na moich kolanach, żebym mogła pogłaskać go po pysku, wiedziałam, że go zaadoptuję.
I przez dwa miesiące, które przeżyłem w tym mieszkaniu po jego śmierci, kanapa nigdy nie wydawała się tak pusta, ani miejsce tak ciche.
Moje relacje z Redem, Gromitem i Consuelą (kotem, który przeżył ich obu) były, z braku lepszego słowa, proste. A przynajmniej prostsze niż te z moją siostrą – ale szczególnie prostsze niż te z moim ojcem, z którym miałem ciągłe konflikty na tle religijnym i seksualnym, a którego miłość i wsparcie wydawały się mieć zawsze jakieś sznurki.
Barker powtarza, że bezwarunkowa, nieosądzająca miłość oferowana przez zwierzęta – „one są po prostu szczęśliwe, że tam jesteś” – może sprawić, że szczególnie trudno będzie je stracić. Czy te straty były trudniejsze, ponieważ mieszkałam sama? Niektóre badania sugerują, że tak jak zwierzęta domowe mogą złagodzić samotność, zwłaszcza wśród samotnych ludzi, może być nam trudniej, gdy ich zabraknie.
I jeszcze czynnik nagłości. Były prezydent Bill Clinton powiedział Newsweekowi w 2002 roku, że śmierć jego psa, Buddy’ego, który został potrącony przez samochód, była „zdecydowanie najgorszą rzeczą”, jakiej doświadczył Clinton po opuszczeniu Białego Domu. Barker mówi, że nie mając czasu na przygotowanie się do śmierci zwierzęcia „zwykle czyni to bardziej intensywnym” i że coś takiego jak wypadek może dodać warstwę traumatycznego stresu, zwłaszcza jeśli właściciel jest jego świadkiem.
Mogła równie dobrze mówić o mnie. Walka Gromita z rakiem w wieku 13 lat była krótka, ale przynajmniej spędziłem kilka ostatnich tygodni jego życia, przygotowując się do niej. Trzymałam go, kiedy weterynarz go uśpił, i to było straszne, ale wiedziałam, że było mu tak wygodnie, jak to tylko możliwe – i że posiadanie mnie przy nim było częścią jego komfortu.
W wieku 7 lat Red był zdrowy, kiedy zaczął świszczeć pewnego dnia w październiku zeszłego roku. Weterynarz pomyślał, że ma alergię i poradził mi, żebym wrócił, jeśli w ciągu kilku tygodni mu się nie polepszy. Dwa tygodnie później, prześwietlenie klatki piersiowej wykazało łagodne zapalenie płuc, a weterynarz wysłał Reda i mnie do domu z antybiotykami, na które miała nadzieję, że Red zareaguje w ciągu kilku dni. Podałem mu dawkę około godziny 13.00 i poszedłem do pracy; kiedy wróciłem tego wieczoru, był martwy.
To zbyt bolesne, aby opisać zakres mojej natychmiastowej reakcji, lub naprawdę reakcji, które rozwijały się w ciągu następnych dni, tygodni, a nawet miesięcy. Ale powiem, że kiedy Gromit umierał, wciąż powtarzałem słowa: „Dziękuję”. W przypadku Reda, zbyt późno, by mógł usłyszeć, powtarzałam: „Przykro mi.”
Fakt, że nasze zwierzęta są od nas tak zależne, sprawia, że zbyt łatwo przychodzi nam odrzucanie naszych decyzji i pogrążanie się w poczuciu winy. Czy nie powinienem był wiedzieć? Czy zrobiłem wszystko, co mogłem? Gdybym tylko… co? Zabrać go do weterynarza wcześniej? Nalegać na hospitalizację? Co by było, gdybym był w domu? Być może nie byłabym w stanie go uratować, ale przynajmniej w jego ostatnich chwilach wiedziałby, że jestem przy nim, i może to ułatwiłoby mu to trochę życie, jeśli nie mnie.
W „Roku magicznego myślenia” Joan Didion odnosi się do żalu jako pasywnego i żałoby jako aktywnej. Kiedy rozmawiałam z Kathy Reiter, która prowadzi comiesięczne grupy wsparcia po stracie zwierzęcia w Alexandrii i Fairfax County, w końcu (w stylu prawdziwej terapeutki) skierowała rozmowę na moje doświadczenia, pytając, co zrobiłam – aktywnie – aby pomóc sobie w tym procesie. Dotarło do mnie, że powinnam siedzieć i płakać trochę mniej, a bardziej publicznie się smucić.
Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Kilka tygodni po śmierci Reda, przyjaciele z parku dla psów zasugerowali, żebyśmy zorganizowali spotkanie ku jego pamięci. Byłam wdzięczna za tę sugestię, ale kiedy weszłam i wymieniłam uściski, poczułam się nieco owczarkowato, kiedy wyciągnęłam pudełko z prochami Reda oraz ostatnie zdjęcie i ustawiłam je na stole. Może to moja wyobraźnia, ale odniosłam wrażenie, że nawet przyjaciele, którzy zebrali się właśnie w tym celu, woleliby powiedzieć tylko krótkie „Przepraszam, jak się masz?”, niż naprawdę uznać, że w pokoju jest słoń – lub doberman. Dopiero po kilku godzinach i kilku drinkach w końcu opowiedzieliśmy o nim kilka historii.
Na szczęście wielu moich najbliższych przyjaciół, członków rodziny i współpracowników było cudownie współczujących, za co jestem wdzięczny. Inni wydawali się niechętni do rozmowy o moim żalu i podejrzewam, że to dlatego, że próbują zaprzeczać perspektywie utraty własnego zwierzęcia lub starają się nie pamiętać o śmierci poprzedniego. Moja najmniej lubiana reakcja pochodzi od tych, którzy starają się być pomocni, ale regularnie pytają mnie, kiedy zamierzam adoptować kolejnego psa, co wydaje się równoznaczne z powiedzeniem: „Daj sobie już spokój. To był tylko pies. Czy jeden nie jest równie dobry jak drugi?”
To może prowadzić do tego, co psychologowie nazywają żałobą pozbawioną praw.
„Mówiąc wprost, wiele osób (w tym właściciele zwierząt) uważa, że żałoba z powodu śmierci zwierzęcia nie zasługuje na takie uznanie, jak śmierć osoby” – napisali naukowcy w artykule z 2003 roku w czasopiśmie Professional Psychology: Research and Practice. „Niestety, to zazwyczaj powstrzymuje ludzi od pełnego przeżywania żałoby po śmierci zwierzęcia.”
Dwa miesiące po śmierci Reda zmieniłam scenerię, przenosząc się do domu mojej siostry Rebekah w południowym Maine, aby przez rok pracować nad projektami książkowymi. Tutaj, wesoła, czekoladowa labradorka mojej siostry i szwagra, Maya, pomaga mi dotrzymywać towarzystwa i przypomina mi, że w końcu, prawdopodobnie w przyszłym roku, będę gotowa do ponownej adopcji. Tymczasem prochy Reda leżą w pięknej rzeźbionej drewnianej skrzynce na półce w mojej sypialni, tuż przed pięknym rysunkiem, który syn kolegi zrobił dla mnie po śmierci Reda. Te artefakty pomogły, ale potrzebowałem czegoś więcej.
Moje źródła do tego artykułu zauważyły odpowiedź wcześniej niż ja: Jestem pisarką i muszę przetworzyć swój żal poprzez pisanie, więc to właśnie robię. Reiter przyznała, że jej własna praca, polegająca na pomaganiu innym, którzy stracili zwierzęta, była częściowo hołdem dla jej kota, Prince’a, który zmarł w dojrzałym wieku 23 lat, ale także sposobem na potwierdzenie i przepracowanie jej własnego żalu. Pisząc o Red, powiedziała: „Robisz to, co ja: To jest samowystarczalne, ale jest to hołd i katharsis dla ciebie. Chcesz uchwycić wspomnienia, żeby nie zapomnieć.”
Jeszcze jedno zadanie przede mną. Pięć lat temu pochowałem prochy Gromita w lesie przed domem Rebekah, razem z jego obrożą, notatką, naszym wspólnym zdjęciem i jedną z jego ulubionych rzeczy: bajglem. Na nagrobku jest napisane: „Dziękuję”. Pudełko Reda, w międzyczasie, powędrowało na półkę, kiedy przyjechałam tu w styczniu, częściowo dlatego, że ziemia była zamarznięta na stałe.
Dni stają się jednak coraz dłuższe. Ziemia się rozmroziła. I’ve been looking at headstones and, more important, composing the words that will go on Red’s.
Yonan, the Post’s Food and Travel editor, is on book leave. Śledź go na Twitterze @joeyonan.
Jak codzienna modlitwa pomogła mi wyleczyć się z żałoby – w synagogach na całym świecie
Poradzenie sobie z bezsensowną śmiercią
Przyp. tłum.