Powinienem jasno powiedzieć od początku, że nie mam żadnego religijnego programu. Nie jestem wierzący. Nie jestem też zdeklarowanym ateistą.

Przez 10 lat byłem redaktorem w Scientific American. W tym czasie, byliśmy pilni w demaskowaniu fałszu zwolenników „inteligentnego projektu”, którzy twierdzili, że widzą rękę Boga w tworzeniu złożonych struktur biologicznych, takich jak ludzkie oko i bakteryjne flagellum. Ale w 2008 roku porzuciłem dziennikarstwo, by zająć się pisaniem fikcji. Napisałem powieści o Albercie Einsteinie, teorii kwantowej i tajemnicach kosmosu. A idee dotyczące Boga wciąż pojawiają się w moich książkach.

Czy naukowcy powinni w ogóle próbować odpowiadać na pytania o cel wszechświata? Większość badaczy zakłada, że nauka i religia to zupełnie odrębne dziedziny – lub, jak ujął to biolog ewolucyjny Stephen Jay Gould, „nienakładające się magisteria”. Jednak w miarę jak fizycy badają najbardziej fundamentalne cechy przyrody, podejmują oni zagadnienia, które od dawna były domeną filozofów i teologów: Czy wszechświat jest nieskończony i wieczny? Dlaczego wydaje się on podążać za matematycznymi prawami i czy prawa te są nieuniknione? I, być może najważniejsze, dlaczego wszechświat istnieje? Dlaczego jest coś zamiast niczego?

Średniowieczny filozof Tomasz z Akwinu postawił podobne pytania w swojej XIII-wiecznej książce Summa Theologica, w której przedstawił kilka argumentów za istnieniem Boga. Zauważył, że wszystkie obiekty świata mogą się zmieniać z potencjalnych w rzeczywiste – kostka lodu może się stopić, dziecko może urosnąć – ale przyczyną tej zmiany musi być coś poza tym obiektem (ciepłe powietrze topi kostkę lodu, jedzenie odżywia dziecko). Historia wszechświata może być zatem postrzegana jako niekończący się łańcuch zmian, ale Akwinata argumentował, że musi istnieć jakiś transcendentny byt, który zapoczątkował ten łańcuch, coś, co samo w sobie jest niezmienne i co już posiada wszystkie właściwości, jakie mogą posiąść światowe obiekty. Twierdził on również, że byt ten musi być wieczny; ponieważ jest on źródłem wszystkich przyczyn, nic innego nie mogłoby go spowodować. I w przeciwieństwie do wszystkich światowych obiektów, transcendentny byt jest konieczny – musi istnieć.

Aquinas zdefiniował ten byt jako Boga. To rozumowanie stało się znane jako argument kosmologiczny, a wielu filozofów rozwinęło je. W XVIII wieku niemiecki filozof Gottfried Leibniz opisał Boga jako „konieczny byt, który ma swoją przyczynę istnienia w samym sobie”. Interesujące jest to, że Leibniz był również matematykiem i fizykiem; wynalazł rachunek różniczkowy i całkowy mniej więcej w tym samym czasie, co Isaac Newton. Zarówno Leibniz, jak i Newton uważali się za filozofów przyrody i swobodnie przeskakiwali tam i z powrotem między nauką a teologią.

W XX wieku większość naukowców nie opracowywała już dowodów na istnienie Boga, ale związek między fizyką a wiarą nie został całkowicie zerwany. Einstein, który często mówił o religii, nie wierzył w osobowego Boga, który ma wpływ na historię i ludzkie zachowanie, ale nie był też ateistą. Wolał nazywać siebie agnostykiem, choć czasami skłaniał się ku panteizmowi żydowsko-holenderskiego filozofa Barucha Spinozy, który w XVII wieku głosił, że Bóg jest identyczny z naturą.

Podobnie Einstein porównywał rasę ludzką do małego dziecka w bibliotece pełnej książek napisanych w nieznanych językach: „Dziecko zauważa w układzie książek pewien określony plan, tajemniczy porządek, którego nie pojmuje, lecz tylko niewyraźnie podejrzewa. Wydaje mi się, że taka jest postawa ludzkiego umysłu, nawet największego i najbardziej kulturalnego, wobec Boga. Widzimy wszechświat cudownie urządzony, posłuszny pewnym prawom, ale rozumiemy te prawa tylko niewyraźnie.”

Einstein często powoływał się na Boga, kiedy mówił o fizyce. W 1919 roku, po tym jak brytyjscy naukowcy potwierdzili ogólną teorię względności Einsteina, wykrywając ugięcie światła gwiazd wokół słońca, zapytano go, jak by zareagował, gdyby badacze nie znaleźli dowodów na poparcie tej tezy. „Wtedy współczułbym drogiemu Panu” – odpowiedział Einstein. „Teoria jest poprawna”. Jego postawa była dziwną mieszanką pokory i arogancji. Był wyraźnie zafascynowany prawami fizyki i wdzięczny, że można je matematycznie rozszyfrować. („Odwieczną tajemnicą świata jest jego zrozumiałość” – powiedział. „Fakt, że jest on zrozumiały, jest cudem.”)

Ale w latach 20. i 30. ubiegłego wieku ostro opierał się wyłaniającej się dziedzinie mechaniki kwantowej, ponieważ kolidowała ona z jego głębokim przekonaniem, że wszechświat jest deterministyczny – to znaczy, że działania fizyczne zawsze mają przewidywalne skutki. Einstein słynnie skrytykował nieokreśloność teorii kwantowej, mówiąc, że Bóg „nie gra w kości” z wszechświatem. (Niels Bohr, ojciec mechaniki kwantowej, podobno zauważył: „Einsteinie, przestań mówić Bogu, co ma robić.”)

Ale teoria kwantowa jest obecnie podstawą fizyki cząstek elementarnych, wielu naukowców nadal podziela dyskomfort Einsteina związany z jej implikacjami. Teoria ta ujawniła aspekty natury, które wydają się nadprzyrodzone: akt obserwacji czegoś może najwyraźniej zmienić jego rzeczywistość, a splątanie kwantowe może splatać odległe fragmenty czasoprzestrzeni. (Einstein prześmiewczo nazwał to „upiornym działaniem na odległość”.) Prawa natury nakładają również ścisłe ograniczenia na to, czego możemy się dowiedzieć o wszechświecie. Nie możemy zajrzeć do wnętrza czarnych dziur, na przykład, ani zobaczyć niczego, co leży poza dystansem, jaki światło przebyło od początku wielkiego wybuchu.

Czy jest w tym wszechświecie miejsce dla przyczynowego Boga Akwinaty i Leibniza? A może bardziej rozproszonego Boga Spinozy? Zmarły fizyk cząstek elementarnych Victor Stenger zajął się tym pytaniem w swojej książce z 2007 roku Bóg: The Failed Hypothesis. (Aby jasno przedstawić swoje stanowisko, nadał książce podtytuł How Science Shows That God Does Not Exist). Stenger szybko odrzucił teistyczną koncepcję Boga, który odpowiada na modlitwy i leczy chore dzieci, ponieważ naukowcy już dawno zauważyliby ten rodzaj boskiej interwencji. Następnie argumentował, mniej przekonująco, przeciwko istnieniu deistycznego Boga, który stworzył wszechświat i jego prawa, a potem stał z tyłu i patrzył, jak się toczy.

Stenger utrzymuje, że wiele praw natury (takich jak zachowanie energii) wynika nieuchronnie z obserwowanych symetrii wszechświata (nie ma specjalnego punktu lub kierunku w przestrzeni, na przykład). „Nie ma powodu, dla którego prawa fizyki nie mogłyby pochodzić z samego wszechświata” – napisał. Wyjaśnienie powstania wszechświata jest jednak trudniejsze. Kosmolodzy nie wiedzą, czy wszechświat w ogóle miał początek. Zamiast tego mógł mieć wieczną przeszłość przed wielkim wybuchem, rozciągającą się w nieskończoność wstecz w czasie. Niektóre modele kosmologiczne proponują, aby wszechświat przechodził przez niekończące się cykle rozszerzania i kurczenia. A niektóre wersje teorii inflacji postulują wieczny proces, w którym nowe wszechświaty wiecznie odgałęziają się od szybko rozszerzającego się „inflacyjnego tła”.”

Ale inni kosmolodzy twierdzą, że inflacja musiała się gdzieś zacząć, a punktem wyjścia mogło być w zasadzie nic. Jak dowiedzieliśmy się z teorii kwantowej, nawet pusta przestrzeń ma energię, a nicość jest niestabilna. W pustej przestrzeni mogą wydarzyć się różne nieprawdopodobne rzeczy, a jedną z nich mógł być nagły spadek do niższej energii próżni, co mogło zapoczątkować inflacyjną ekspansję.

Dla Stengera ta teoretyczna możliwość była dowodem na to, że Bóg nie jest potrzebny do stworzenia. „Naturalnym stanem rzeczy jest raczej coś niż nic” – pisał. „Pusty wszechświat wymaga nadnaturalnej interwencji – nie pełny”. Ale ten wniosek wydaje się nieco pochopny. Naukowcy nie pojmują jeszcze w pełni świata kwantowego, a ich hipotezy na temat pierwszych chwil Stworzenia nie są w tym momencie niczym więcej niż domysłami. Musimy odkryć i zrozumieć podstawowe prawa fizyki, zanim będziemy mogli powiedzieć, że są one nieuniknione. I musimy zbadać wszechświat i jego historię nieco dokładniej, zanim będziemy mogli wypowiedzieć się definitywnie na temat jego początków.

Jednak dla dobra argumentacji załóżmy, że ta hipoteza Kwantowego Stworzenia jest poprawna. Załóżmy, że żyjemy we wszechświecie, który wygenerował swoje własne prawa i sam się powołał do życia. Czy nie brzmi to jak opis Boga przez Leibniza („konieczny byt, który ma swoją przyczynę istnienia w samym sobie”)? Jest to również podobne do panteizmu Spinozy, jego tezy, że wszechświat jako całość jest Bogiem. Zamiast udowadniać, że Bóg nie istnieje, może nauka poszerzy naszą definicję boskości.

Ale nie wyprzedzajmy samych siebie. Aby pobudzić ludzkość do poszukiwania sensu, powinniśmy nadać priorytet finansowaniu zaawansowanych teleskopów i innych instrumentów naukowych, które mogą dostarczyć potrzebnych danych naukowcom badającym fundamentalną fizykę. A może ten wysiłek doprowadzi do przełomów także w teologii. Kluczowa rola obserwatorów w teorii kwantowej jest bardzo ciekawa. Czy to możliwe, że rasa ludzka ma w końcu jakiś kosmiczny cel? Czy wszechświat rozkwitł w nieopisaną liczbę rzeczywistości, z których każda zawiera miliardy galaktyk i ogromne oceany pustki pomiędzy nimi, tylko po to, by wyprodukować kilka rozproszonych społeczności obserwatorów? Czy ostatecznym celem wszechświata jest obserwowanie własnej wspaniałości?

Może. Będziemy musieli poczekać i zobaczyć.

Ten esej został zaadaptowany z wprowadzenia do Saint Joan of New York: A Novel about God and String Theory (Springer, 2019).

Wstęp do książki Saint Joan of New York: A Novel about God and String Theory (Springer, 2019).

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *