Skalkulowane oburzenie to stara polityczna sztuczka, ale nikt w historii amerykańskiej polityki nie stosował jej tak agresywnie, tak często i z takim sukcesem jak Donald Trump. Jeśli administracja Trumpa będzie surowo egzekwować prawo, przyniesie to korzyści prezydentowi nie w takim stopniu, w jakim stłumi niepokoje, ale w takim, w jakim rozpali je jeszcze bardziej, ratyfikując apokaliptyczną wizję, która nawiedzała jego przemówienie na konwencji.
Na wiecu w Grand Rapids, Michigan, w grudniu, Trump zaczął mówić o Władimirze Putinie. „I wtedy oni powiedzieli: 'Wiecie, że on zabijał reporterów'” – powiedział Trump publiczności. „I to mi się nie podoba. Jestem temu całkowicie przeciwny. Przy okazji, nienawidzę niektórych z tych ludzi, ale nigdy bym ich nie zabił. Nienawidzę ich. Nie, myślę, że nie – ci ludzie, szczerze – będę szczery. Będę szczery. Nigdy bym ich nie zabił. Nigdy bym tego nie zrobił. Zobaczmy… Nie, nie, nie zrobiłbym tego. Nigdy bym ich nie zabił. Ale ich nienawidzę.”
W pierwszych dniach transformacji Trumpa Nic Dawes, dziennikarz, który pracował w RPA, wygłosił złowieszcze ostrzeżenie dla amerykańskich mediów o tym, czego można się spodziewać. „Przyzwyczajaj się do bycia napiętnowanym jako 'opozycja'”, napisał. „Podstawowa idea jest prosta: delegitymizacja dziennikarstwa odpowiedzialności poprzez ujęcie go w ramy partyzantki.”
Władcy cofających się demokracji mają za złe niezależnej prasie, ale nie mogą jej zgasić. Mogą ograniczyć apetyt mediów na krytyczne relacje poprzez zastraszanie nieprzyjaznych dziennikarzy, jak to zrobił prezydent Jacob Zuma i członkowie jego partii w RPA. Najczęściej jednak współcześni strongmani dążą jedynie do zdyskredytowania dziennikarstwa jako instytucji, zaprzeczając istnieniu czegoś takiego jak niezależny osąd. Wszystkie raporty służą jakiejś agendzie. Nie ma prawdy, są tylko rywalizujące ze sobą próby przejęcia władzy.
Poprzez wypełnianie przestrzeni medialnej dziwacznymi wymysłami i bezczelnymi zaprzeczeniami, dostarczyciele fake newsów mają nadzieję zmobilizować potencjalnych zwolenników sprawiedliwym gniewem – i zdemoralizować potencjalnych przeciwników, pielęgnując ideę, że wszyscy kłamią i nic nie ma znaczenia. W rzeczywistości niedoszłemu kleptokracie lepiej służy szerzenie cynizmu niż zwodzenie zwolenników fałszywymi przekonaniami: Wierzący mogą być rozczarowani; ludzie, którzy oczekują, że będą słyszeć tylko kłamstwa, nie mogą narzekać, gdy kłamstwo zostanie zdemaskowane. Wpojenie cynizmu zrywa rozróżnienie między tymi formami mediów, które starają się ze wszystkich sił przekazywać prawdę, a tymi, które podają nieprawdę ze względu na zysk lub ideologię. New York Times staje się odpowiednikiem rosyjskiego RT; The Washington Post – Breitbart; NPR – Infowars.
Jedna historia, wciąż niezwykle niepokojąca, stanowi przykład metody fałszowania. W listopadzie i grudniu, powolne liczenie głosów w Kalifornii stopniowo popychało przewagę Hillary Clinton nad Donaldem Trumpem w krajowym głosowaniu ludowym coraz dalej i dalej: ponad 1 milion, ponad 1,5 miliona, ponad 2 miliony, ponad 2,5 miliona. Udział Trumpa w głosowaniu ostatecznie okazał się niższy od wyniku Richarda Nixona w 1960 roku, Ala Gore’a w 2000 roku, Johna Kerry’ego w 2004 roku, Geralda Forda w 1976 roku i Mitta Romneya w 2012 roku – i ledwie wyprzedził wynik Michaela Dukakisa w 1988 roku.
Ten wynik najwyraźniej zgrzytał prezydentowi-elektowi. 27 listopada Trump napisał na Twitterze, że w rzeczywistości „wygrał głosowanie powszechne, jeśli odliczyć miliony ludzi, którzy głosowali nielegalnie”. Po tym zdumiewającym i niepopartym dowodami oświadczeniu Trump rozpoczął eskalację serii tweetów i retweetów.
Ciężko jest oddać sprawiedliwość zapierającej dech w piersiach zuchwałości takiego twierdzenia. Gdyby było prawdziwe, byłoby tak poważne, że wymagałoby co najmniej dochodzenia karnego, prawdopodobnie obejmującego wiele stanów. Ale oczywiście twierdzenie to nie było prawdziwe. Trump nie miał ani odrobiny dowodów poza własnymi zranionymi uczuciami i internetowymi plotkami z rażąco niewiarygodnych źródeł. Jednak gdy prezydent-elekt użyczył swojego prestiżu temu szalonemu twierdzeniu, dla wielu ludzi stało się ono faktem. Sondaż YouGov wykazał, że do 1 grudnia 43 procent Republikanów zaakceptowało twierdzenie, że miliony ludzi głosowały nielegalnie w 2016 roku.
Jasna nieprawda stała się nagle kwestionowaną możliwością. Kiedy Jeff Zeleny z CNN prawidłowo poinformował 28 listopada, że tweet Trumpa był bezpodstawny, Sean Hannity z Foxa oskarżył Zeleny’ego o stronniczość mediów – a następnie przystąpił do nakłaniania nadchodzącej administracji Trumpa, aby przyjęła nową taktykę wobec korpusu prasowego Białego Domu i ukarała reporterów takich jak Zeleny. „Myślę, że nadszedł czas, aby przewartościować prasę i być może zmienić tradycyjne relacje z prasą i Białym Domem” – powiedział Hannity. „Moje dzisiejsze przesłanie do prasy jest proste: Jesteście skończeni. Zostaliście zdemaskowani jako fałszywi, jako mający agendę, jako zmawiający się. Jesteście fałszywą organizacją informacyjną.”
To nie była idiosynkratyczna fala mózgowa Hannity’ego. Poprzedniego ranka Ari Fleischer, były sekretarz prasowy w administracji George’a W. Busha, przedstawił podobny pomysł w op-edzie dla Wall Street Journal, sugerując, że Biały Dom mógłby wstrzymać listy uwierzytelniające na swoje konferencje prasowe od mediów, które są „zbyt liberalne lub niesprawiedliwe”. Newt Gingrich zalecił Trumpowi całkowite zaprzestanie prowadzenia konferencji prasowych.
Twitter, niezapośredniczony przez prasę, okazał się dla Trumpa niezwykle skutecznym narzędziem komunikacji. A wzniecanie potencjalnie brutalnych tłumów na Twitterze przeciwko krytykom mediów jest już standardową metodą sprawowania władzy przez Trumpa. Megyn Kelly obwiniała Trumpa i dyrektora ds. mediów społecznościowych jego kampanii za podburzanie fanów Trumpa przeciwko niej do tego stopnia, że czuła się zmuszona wynająć uzbrojonych strażników, by chronić swoją rodzinę. Rozmawiałem z dobrze finansowanymi zwolennikami Trumpa, którzy mówią o zwerbowaniu armii trolli wzorowanej na tych, których używają turecki Recep Tayyip Erdoğan i rosyjski Putin, aby przejąć kontrolę nad przestrzenią mediów społecznościowych, zastraszając niektórych krytyków i przytłaczając innych zamiecią wątpliwości i dezinformacji. Grupa zadaniowa WikiLeaks zasugerowała niedawno na Twitterze – a następnie pośpiesznie usunęła – że zbuduje bazę danych w celu śledzenia informacji osobowych i finansowych na wszystkich zweryfikowanych kontach na Twitterze, czyli takich, z których zazwyczaj korzystają dziennikarze dużych organizacji medialnych. Nietrudno sobie wyobrazić, jak takie kompilacje mogą być wykorzystywane do nękania lub zastraszania.
Nawet w ten sposób, wydaje się mało prawdopodobne, że prezydent Trump będzie bezwarunkowo wysłać kamery z dala. On zbyt bardzo pragnie uwagi mediów. Ale on i jego zespół dają do zrozumienia, że nadchodzi nowa era w relacjach rząd-media, era, w której wszelka krytyka jest z definicji opozycyjna, a wszyscy krytycy mają być traktowani jak wrogowie.
W artykule online dla The New York Review of Books, urodzona w Rosji dziennikarka Masha Gessen błyskotliwie zauważyła podobieństwo między Donaldem Trumpem a człowiekiem, którego Trump tak bardzo podziwia, Władimirem Putinem. „Kłamstwo jest przesłaniem” – napisała. „Nie chodzi tylko o to, że zarówno Putin, jak i Trump kłamią, ale o to, że kłamią w ten sam sposób i w tym samym celu: bezczelnie, aby zapewnić sobie władzę nad samą prawdą.”
Obłędne ruchy masowe XX wieku – komunistyczne, faszystowskie i inne – pozostawiły w naszej wyobraźni przestarzały obraz tego, jak może wyglądać autorytaryzm XXI wieku.
Cokolwiek by się nie działo, Amerykanie nie będą się gromadzić w formacjach paradnych, tak samo jak nie będą kręcić korbą gramofonu czy tańczyć turkey trot. W społeczeństwie, w którym niewielu ludzi chodzi do pracy pieszo, po co mobilizować młodych mężczyzn w dopasowanych koszulach, by dowodzili na ulicach? Jeśli chcesz dominować i zastraszać, chcesz, aby twoi szturmowcy poszli do Internetu, gdzie jest większy ruch. Demagodzy nie muszą już godzinami stać wyprostowani i przemawiać do radiowego mikrofonu. Zamiast tego tweetują kłamstwa ze smartfona.
„Populistyczny odwrót od demokracji jest trudny do zwalczenia”, napisały politolożki Andrea Kendall-Taylor i Erica Frantz pod koniec zeszłego roku. „Ponieważ jest ono subtelne i stopniowe, nie ma jednego momentu, który wywołałby powszechny opór lub stworzył punkt centralny, wokół którego opozycja mogłaby się zjednoczyć… Częściowa erozja demokracji wywołuje więc zazwyczaj tylko fragmentaryczny opór”. Ich obserwacja była zakorzeniona w doświadczeniach krajów od Filipin po Węgry.
Jeśli ludzie wycofają się do życia prywatnego, jeśli krytycy będą coraz ciszej, jeśli cynizm stanie się endemiczny, korupcja powoli stanie się bardziej bezczelna, a zastraszanie przeciwników silniejsze. Ustawy mające zapewnić odpowiedzialność, zapobiegać grabieży lub chronić swobody obywatelskie zostaną osłabione.
Jeśli prezydent wykorzysta swój urząd do zagarnięcia miliardów dla siebie i swojej rodziny, jego zwolennicy poczują się upoważnieni do zagarnięcia milionów. Jeśli z powodzeniem wykorzystuje władzę do karania wrogów, jego następcy będą naśladować jego metody.
Jeśli obywatele nauczą się, że sukces w biznesie lub w służbie publicznej zależy od przychylności prezydenta i jego kliki rządzącej, to zmieni się nie tylko amerykańska polityka. Skorumpowana zostanie również gospodarka, a wraz z nią szersza kultura. Kultura, która zaakceptowała, że kradzież jest normą, że zasady nie liczą się tak bardzo jak relacje z tymi, którzy mają władzę, i że ludzie mogą być karani za wypowiedzi i czyny, które teoretycznie pozostają legalne – takiej kultury nie da się łatwo przeorientować z powrotem na konstytucjonalizm, wolność i uczciwość publiczną.
Często dyskutowane pytanie „Czy Donald Trump jest faszystą?” nie jest łatwe do odpowiedzi. Z pewnością są w nim elementy faszystowskie: podział społeczeństwa na kategorie przyjaciela i wroga; chełpliwa męskość i rozkoszowanie się przemocą; wizja życia jako walki o dominację, którą tylko jedni mogą wygrać, a inni muszą przegrać.
Jest jednak coś nieprzystojnego, a nawet absurdalnego w przyklejaniu złowrogiej etykiety faszysty Donaldowi Trumpowi. Jest on tak żałośnie potrzebujący, tak bezwstydnie zapatrzony w siebie, tak zmienny i rozproszony. Faszyzm fetyszyzuje hart ducha, poświęcenie i walkę – pojęcia, które nieczęsto kojarzą się z Trumpem.
Może to niewłaściwe pytanie. Być może lepszym pytaniem o Trumpa nie jest „Jaki on jest?”, ale „Co nam zrobi?”
Według wszelkich wczesnych wskazań, prezydentura Trumpa zniszczy uczciwość publiczną i rządy prawa – a także wyrządzi niewyobrażalne szkody amerykańskiemu globalnemu przywództwu, zachodniemu sojuszowi i normom demokratycznym na całym świecie. Szkody te już się rozpoczęły i nie będzie można ich szybko i łatwo odwrócić. Jednak to, jak wiele szkód może zostać wyrządzonych, jest kwestią otwartą – najważniejszą w najbliższym czasie w amerykańskiej polityce. Jest to również pytanie bardzo osobiste, ponieważ odpowiedź na nie będzie zdeterminowana przez odpowiedź na inne pytanie: Co zrobisz? A ty? I ty?
Oczywiście chcemy wierzyć, że wszystko się ułoży. W tym przypadku jednak to piękne i zwyczajowe amerykańskie założenie samo w sobie kwalifikuje się jako jedna z najpoważniejszych przeszkód, by wszystko skończyło się dobrze. Jeśli historia zakończy się bez większych szkód dla republiki, to nie dlatego, że niebezpieczeństwa były wyimaginowane, ale dlatego, że obywatele stawiali opór.
Obowiązek stawiania oporu powinien ciążyć najbardziej na tych z nas, którzy – z powodu ideologii, przynależności partyjnej lub z innego powodu – są najbardziej predysponowani do sprzyjania prezydentowi Trumpowi i jego agendzie. Nadchodzące lata będą latami pokus i niebezpieczeństw: pokus wykorzystania rzadkiej politycznej okazji do przeforsowania programu, który amerykańska większość normalnie by odrzuciła. Kto wie, kiedy taka okazja się powtórzy?
Region konstytucyjny opiera się na wspólnym przekonaniu, że najbardziej fundamentalnym zobowiązaniem systemu politycznego są zasady. Reguły mają większe znaczenie niż wyniki. To właśnie dlatego, że zasady mają największe znaczenie, Hillary Clinton oddała prezydenturę Trumpowi, mimo że zdobyła miliony głosów więcej. To dlatego, że zasady mają największe znaczenie, gigantyczny stan Kalifornia zaakceptuje supremację rządu federalnego, który jego mieszkańcy odrzucili niemalże stosunkiem głosów dwa do jednego.
Pewnie słowa ojca założyciela współczesnego konserwatyzmu, Barry’ego Goldwatera, oferują wskazówki. „Jeśli później zostanę zaatakowany za zaniedbywanie 'interesów' moich wyborców,” napisał Goldwater w książce „Sumienie konserwatysty”, „odpowiem, że zostałem poinformowany, iż ich głównym interesem jest wolność i że w tej sprawie robię wszystko, co w mojej mocy”. Te słowa powinni mieć na uwadze ci konserwatyści, którzy uważają, że obniżka podatków czy reforma opieki zdrowotnej to wystarczająca nagroda za umożliwienie powolnego gnicia konstytucyjnego rządu.
Wiele z najgorszych i najbardziej wywrotowych rzeczy, które zrobi Trump, będzie cieszyło się dużą popularnością. Wyborcom podobały się groźby i zachęty, które utrzymały miejsca pracy w produkcji Carrier w Indianie. Od 1789 roku najmądrzejsi amerykańscy przywódcy zainwestowali wiele pomysłowości w stworzenie instytucji chroniących elektorat przed jego chwilowymi impulsami do arbitralnych działań: sądy, zawodowy korpus oficerski sił zbrojnych, służba cywilna, Rezerwa Federalna – a u podstaw tego wszystkiego leżą gwarancje Konstytucji, a zwłaszcza Bill of Rights. Bardziej niż jakikolwiek prezydent w historii USA od czasów Andrew Jacksona Donald Trump dąży do obalenia tych instytucji.
Trump i jego zespół liczą przede wszystkim na jedną rzecz: obojętność opinii publicznej. „Myślę, że ludzi to nie obchodzi” – powiedział we wrześniu, gdy zapytano go, czy wyborcy chcą, by ujawnił swoje zeznania podatkowe. „Nikogo to nie obchodzi”, powtórzył w listopadzie w programie „60 Minutes”. Konflikt interesów z zagranicznymi inwestycjami? Trump zatweetował 21 listopada, że nie wierzy, by wyborców również to obchodziło: „Przed wyborami było dobrze wiadomo, że mam interesy w nieruchomościach na całym świecie. Tylko skrzywione media robią z tego wielką sprawę!”
To, co wydarzy się w ciągu najbliższych czterech lat, będzie w dużej mierze zależało od tego, czy Trump ma rację, czy nie, co do tego, jak mało Amerykanów obchodzi ich demokracja oraz zwyczaje i konwencje, które ją podtrzymują. Jeśli go zaskoczą, mogą go powstrzymać.
Opinia publiczna, kontrola publiczna i presja publiczna wciąż mają ogromne znaczenie w amerykańskim systemie politycznym. W styczniu, niespodziewany przypływ oburzenia wyborców udaremnił plany zneutralizowania niezależnego biura etyki Izby. Ten rodzaj obrony będzie musiał być powtarzany wielokrotnie. W innym miejscu tego wydania Jonathan Rauch opisuje niektóre z sieci obrony, które tworzą Amerykanie.
Wprowadźcie w życie nawyk telefonowania do swoich senatorów i członków Izby w ich lokalnych biurach, szczególnie jeśli mieszkacie w czerwonym stanie. Naciskaj na swoich senatorów, aby upewnić się, że prokuratorzy i sędziowie są wybierani ze względu na ich niezależność – i że ich niezależność jest chroniona. Popieraj ustawy zobowiązujące Ministerstwo Skarbu do ujawnienia prezydenckich zeznań podatkowych, jeśli prezydent nie zrobi tego dobrowolnie. Nalegaj na nowe ustawy, aby wyjaśnić, że Emoluments Clause ma zastosowanie do najbliższej rodziny prezydenta, i że odnosi się nie tylko do bezpośrednich prezentów od rządu, ale do płatności od przedsiębiorstw powiązanych z rządem, jak również. Domagaj się niezależnego dochodzenia przez wykwalifikowanych specjalistów w sprawie roli zagranicznych służb wywiadowczych w wyborach w 2016 roku – i kontaktów, jeśli takie były, między tymi służbami a obywatelami amerykańskimi. Wyraźcie swoje wsparcie i współczucie dla dziennikarzy atakowanych przez trolli z mediów społecznościowych, zwłaszcza kobiet w dziennikarstwie, tak często będących ulubionymi celami. Uczcij urzędników państwowych, którzy zostali zwolnieni lub zmuszeni do rezygnacji, ponieważ przeciwstawili się niewłaściwym rozkazom. Bacznie obserwować oznaki narastania kultury urzędniczej bezkarności, w której przyjaciele i zwolennicy posiadaczy władzy mogą lekceważyć zasady obowiązujące wszystkich innych.
Obywatele, którzy fantazjują o przeciwstawianiu się tyranii z ufortyfikowanych więzień, nigdy nie zrozumieli, w jaki sposób wolność jest faktycznie zagrożona w nowoczesnym państwie biurokratycznym: nie przez dyktat i przemoc, ale przez powolny, demoralizujący proces korupcji i oszustwa. A sposób, w jaki należy bronić wolności, to nie amatorska broń palna, ale nieustający nacisk na uczciwość, prawość i profesjonalizm amerykańskich instytucji i tych, którzy nimi kierują. Przeżywamy obecnie najbardziej niebezpieczne wyzwanie dla wolnego rządu Stanów Zjednoczonych, z jakim ktokolwiek żywy miał do czynienia. To, co stanie się potem, zależy od was i ode mnie. Nie bójcie się. Ten moment niebezpieczeństwa może być również waszą najlepszą godziną jako obywatela i Amerykanina.