W listopadzie 1829 roku 38-letni amerykański artysta, Samuel F. B. Morse, wyruszył z Nowego Jorku w 26-dniowy rejs o długości 3000 mil do Paryża. Zamierzał zrealizować ambicję zapisaną w paszporcie: jego zawód, jak stwierdził Morse, to „malarz historyczny”.”
Z tej historii
Ceniony już jako portrecista, Morse, który doskonalił swoje umiejętności artystyczne od czasów studiów w Yale, wykazał się zdolnością do podejmowania dużych, wymagających tematów w 1822 roku, kiedy ukończył płótno o wymiarach 7 na 11 stóp przedstawiające Izbę Reprezentantów podczas sesji, temat nigdy wcześniej nie podejmowany. Przerwa w Paryżu, jak podkreślał Morse, była kluczowa: „Moja edukacja jako malarza,” pisał, „jest bez niej niekompletna.”
W Paryżu Morse postawił sobie trudne wyzwanie. We wrześniu 1831 roku zwiedzający Luwr zauważyli w komnatach o wysokich sufitach ciekawy widok. Siedząc na wysokim, ruchomym rusztowaniu własnego pomysłu, Morse kończył wstępne studia, szkicując 38 obrazów zawieszonych na różnych wysokościach na ścianach muzeum – pejzaże, tematy religijne i portrety, w tym Mona Lisę Leonarda da Vinci, a także dzieła takich mistrzów, jak Tycjan, Veronese i Rubens.
Pracując na płótnie o wymiarach 6 na 9 stóp, Morse wykonałby widok wnętrza komnaty w Luwrze, przestrzeni zawierającej jego pomniejszony przegląd dzieł z XVI, XVII i XVIII wieku. Nawet groźba wybuchu epidemii cholery nie spowolniła jego tempa.
6 października 1832 roku Morse wyruszył do Nowego Jorku z niedokończonym obrazem Galeria Luwru, bezpiecznie schowanym pod pokładem. To „wspaniałe i cenne” dzieło, napisał do swoich braci, było bliskie ukończenia. Kiedy jednak 9 sierpnia 1833 roku w Nowym Jorku Morse odsłonił rezultat swojej pracy, jego nadzieje na zdobycie sławy i fortuny legły w gruzach. Za obraz zapłacono jedynie 1300 dolarów, podczas gdy cenę wywoławczą ustalił na 2500 dolarów.
Dzisiaj nowo odrestaurowane dzieło można oglądać w National Gallery of Art w Waszyngtonie do 8 lipca 2012 roku.
W ciągu sześciu lat, które upłynęły od opuszczenia przez Morse’a Paryża, doświadczył on niekończących się zmagań i rozczarowań. Miał teraz 47 lat, jego włosy posiwiały. Pozostał wdowcem i wciąż odczuwał stratę żony, Lukrecji, która zmarła w New Haven w Connecticut w 1825 roku, trzy tygodnie po narodzinach ich drugiego syna. „Nie możesz wiedzieć, jak głęboka była rana, którą zadano mi, gdy zostałem pozbawiony twojej drogiej matki” – pisał do swojej najstarszej córki Susan – „ani na ile sposobów ta rana jest otwarta”. Z radością przyjął perspektywę ponownego małżeństwa, ale połowiczne próby zalotów spełzły na niczym. Co więcej, ku swemu ogromnemu zakłopotaniu, żył na skraju ubóstwa.
Nowa posada profesora sztuki na Uniwersytecie Nowojorskim, zapewniona w 1832 roku, dostarczyła mu pewnej pomocy finansowej, jak również miejsca na pracownię w wieży nowego budynku uniwersytetu przy Washington Square, gdzie Morse pracował, spał i jadł posiłki, wnosząc swoje artykuły spożywcze po zmroku, aby nikt nie podejrzewał, w jak trudnej sytuacji się znajdował. W międzyczasie jego dwoma synami zajmował się brat Sidney. Susan była w szkole w Nowej Anglii.
Od dawna Morse miał nadzieję, że zostanie wybrany do namalowania historycznej sceny dla Rotundy Kapitolu w Waszyngtonie. Byłoby to spełnienie wszystkich jego aspiracji jako malarza historycznego i przyniosłoby mu honorarium w wysokości 10 000 dolarów. Otwarcie ubiegał się o ten zaszczyt w listach do członków Kongresu, w tym do Daniela Webstera i Johna Quincy Adamsa. Na takie prace przeznaczono cztery duże panele w Rotundzie. W 1834 roku, w uwagach wygłoszonych na forum Izby, których później żałował, Adams poddał w wątpliwość, czy amerykańscy artyści są w stanie sprostać temu zadaniu. Oddany przyjaciel Morse’a, emigrant w Paryżu na początku lat trzydziestych XIX wieku, powieściopisarz James Fenimore Cooper, odpowiedział Adamsowi w liście do New York Evening Post. Cooper upierał się, że nowy Kapitol ma być „historycznym gmachem” i dlatego musi być miejscem prezentacji amerykańskiej sztuki. Wobec nierozstrzygniętej kwestii Morse mógł tylko czekać i mieć nadzieję.
W tym samym roku, 1834, ku przerażeniu wielu, Morse przyłączył się do ruchu natywistycznego, antyimigranckiego i antykatolickiego okrzyku, który gwałtownie narastał w Nowym Jorku i w dużej części kraju. Podobnie jak inni, widział, że amerykańskiemu stylowi życia grozi ruina z powodu hord imigranckiej biedoty z Irlandii, Niemiec i Włoch, przynoszącej ze sobą swoją ignorancję i „rzymską” religię. W miejscu urodzenia Morse’a, Charlestown w stanie Massachusetts, rozwścieczony tłum splądrował i spalił klasztor Urszulanek.
Pisząc pod pseudonimem „Brutus”, Morse rozpoczął serię artykułów dla gazety swoich braci, New York Observer. „Wąż już rozpoczął swój zwój wokół naszych kończyn, a senność jego trucizny pełznie nad nami” – ostrzegał mrocznie. Artykuły, opublikowane w formie książki, nosiły tytuł Obcy spisek przeciwko wolnościom Stanów Zjednoczonych. Monarchia i katolicyzm były nierozłączne i nie do przyjęcia, jeśli demokracja miała przetrwać, przekonywał Morse. Poproszony o wystartowanie jako kandydat natywistów na burmistrza Nowego Jorku w 1836 roku, Morse zgodził się. Przyjaciołom i wielbicielom wydawało się, że odszedł od zmysłów. Artykuł redakcyjny w New York Commercial Advertiser wyrażał to, co czuło wielu:
„Pan Morse jest uczonym i dżentelmenem – zdolnym człowiekiem – znakomitym artystą – i chcielibyśmy w dziewięćdziesięciu dziewięciu kwestiach go poprzeć. Ale setny nam tego zabrania. W taki czy inny sposób wypaczył się w swojej polityce.”
W dniu wyborów poniósł miażdżącą porażkę, zajmując ostatnie miejsce w czteroosobowym okręgu wyborczym.
Ponownie zajął się malarstwem, kończąc duży, wyjątkowo piękny portret Susan, który zebrał wiele pochwał. Ale kiedy z Waszyngtonu dotarła do Morse’a wiadomość, że nie został wybrany do namalowania jednego z historycznych paneli na Kapitolu, jego świat się zawalił.
Morse był pewien, że John Quincy Adams go załatwił. Ale nie ma na to żadnych dowodów. Bardziej prawdopodobne jest to, że Morse sam wyrządził szkodę swoją bezceremonialną nietolerancją w antykatolickich esejach prasowych i nierozważnym zaangażowaniem w politykę.
Jego słowa mówią, że „zataczał się pod ciosem”. Była to ostateczna klęska jego życia jako artysty. Chory na serce, położył się do łóżka. Morse był „całkiem chory”, donosił Cooper, bardzo zaniepokojony. Inny z przyjaciół Morse’a, bostoński wydawca Nathaniel Willis, wspominał później, że Morse powiedział mu, iż jest tak zmęczony swoim życiem, że gdyby miał „boskie upoważnienie”, zakończyłby je.
Morse całkowicie porzucił malarstwo, rezygnując z kariery, na którą nastawiał się od czasów studiów. Nikt nie mógł go od tego odwieść: „Malarstwo było uśmiechniętą kochanką dla wielu, ale dla mnie było okrutną jędzą” – pisał z goryczą do Coopera. „Nie ja ją porzuciłem, to ona porzuciła mnie.”
Musiał zająć się jedną rzeczą na raz, jak dawno temu radził mu ojciec. Tą „jedną rzeczą” miał być odtąd jego telegraf, prymitywny aparat znajdujący się w jego kawalerce na Uniwersytecie Nowojorskim. Później okazało się, że gdyby Morse nie przestał malować, nie udałoby się stworzyć elektromagnetycznego telegrafu, a przynajmniej nie elektromagnetycznego telegrafu Morse’a.
Kluczowe dla jego idei, jak przedstawił wcześniej w notatkach napisanych w 1832 roku, były takie, że sygnały będą wysyłane przez otwarcie i zamknięcie obwodu elektrycznego, że aparat odbiorczy będzie, przez elektromagnes, zapisywać sygnały jako kropki i kreski na papierze, i że będzie kod, dzięki któremu kropki i kreski będą tłumaczone na liczby i litery.
Przyrząd, który wymyślił, był niemal niedorzecznie wyglądającym zestawem drewnianych kół zegarowych, drewnianych bębnów, dźwigni, korb, papieru nawiniętego na cylindry, trójkątnego drewnianego wahadła, elektromagnesu, baterii, różnych miedzianych drutów i drewnianej ramy w rodzaju tej używanej do naciągania płótna do obrazów (i dla której nie miał już więcej zastosowania). Urządzenie było „tak niegrzeczne”, pisał Morse, tak podobne do dzikiego wynalazku jakiegoś dziecka, że nie chciał, aby je oglądano.
Jego głównym problemem było to, że magnes nie miał wystarczającego napięcia, aby wysłać wiadomość na odległość większą niż około 40 stóp. Ale z pomocą kolegi z Uniwersytetu Nowojorskiego, profesora chemii Leonarda Gale’a, udało się pokonać tę przeszkodę. Zwiększając moc baterii i magnesu, Morse i Gale byli w stanie przesyłać wiadomości na odległość jednej trzeciej mili po drucie elektrycznym rozciągniętym tam i z powrotem w sali wykładowej Gale’a. Morse następnie wymyślił system przekaźników elektromagnetycznych, a to był kluczowy element, w tym sensie, że umieścić żadnych ograniczeń do odległości wiadomość może być wysłana.
Lekarz z Bostonu, Charles Jackson, oskarżył Morse’a o kradzież jego pomysł. Jackson był współpasażerem podczas podróży powrotnej Morse’a z Francji w 1832 roku. Teraz twierdził, że pracowali razem na statku i że telegraf, jak powiedział w liście do Morse’a, był ich „wspólnym odkryciem”. Morse był oburzony. Odpowiadanie Jacksonowi, jak również na inne zarzuty wynikające z roszczeń Jacksona, pochłaniało godziny na godziny czas Morse’a i siało spustoszenie w jego systemie nerwowym. „Nie mogę sobie wyobrazić takiego zauroczenia, jakie opanowało tego człowieka” – pisał prywatnie. I z tego powodu Cooper i malarz Richard Habersham jednoznacznie wystąpili w obronie Morse’a, poświadczając, że często rozmawiał z nimi o swoim telegrafie w Paryżu, na długo przed wypłynięciem do domu.
Morse wysłał wstępną prośbę o patent do Henry’ego L. Ellswortha, pierwszego krajowego komisarza patentowego, który był jego kolegą ze studiów w Yale, a w 1837 roku, kiedy kraj znajdował się w jednej z największych depresji finansowych, Morse przyjął kolejnego wspólnika, młodego Alfreda Vaila, który był w stanie zainwestować część pieniędzy swojego ojca. Dodatkowa pomoc finansowa pochodziła od braci Morse’a. Co najważniejsze, Morse opracował swój własny system przekazywania alfabetu w kropkach i kreskach, który miał być znany jako kod Morse’a.
W większej przestrzeni, w której można było poprowadzić przewody, pustej fabryce w New Jersey, Morse i Vail wkrótce przesyłali wiadomości na odległość dziesięciu mil. Demonstracje odbyły się z powodzeniem w innych miejscach New Jersey i w Filadelfii.
Ciągle pojawiały się doniesienia o innych osobach pracujących nad podobnym wynalazkiem, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i za granicą, ale w połowie lutego 1838 roku Morse i Vail byli już na Kapitolu w Waszyngtonie gotowi zademonstrować maszynę, która potrafiła „pisać na odległość”. Ustawili swoją aparaturę i rozciągnęli dziesięć mil drutu na dużych szpulach wokół sali zarezerwowanej dla Komisji Handlu Izby. Przez kilka dni członkowie Izby i Senatu tłoczyli się w tym pomieszczeniu, aby oglądać pokaz „profesora”. 21 lutego prezydent Martin Van Buren i jego gabinet przybyli, aby to zobaczyć.
Cud wynalazku Morse’a został w ten sposób niemal z dnia na dzień ugruntowany w Waszyngtonie. Komisja Handlu szybko zarekomendowała środki na 50-milowy test telegrafu.
Morse czuł jednak, że musi mieć poparcie rządu także w Europie, więc wkrótce był w drodze przez Atlantyk, by w oficjalnym Londynie skonfrontować się z antytezą reakcji Waszyngtonu. Jego prośba o brytyjski patent spotykała się z kolejnymi opóźnieniami. Kiedy w końcu, po siedmiu tygodniach, został wysłuchany, jego prośba została odrzucona. „Powodem sprzeciwu”, donosił Susan, „nie było to, że mój wynalazek nie był oryginalny i lepszy od innych, ale to, że został opublikowany w Anglii w amerykańskich czasopismach, a zatem należał do opinii publicznej.”
Paryż potraktował go lepiej, do pewnego momentu. Reakcja naukowców, uczonych, inżynierów, w istocie całego akademickiego Paryża i prasy, miała być ekspansywna i bardzo pochlebna. Uznanie, którego tak długo pragnął dla swojego malarstwa, przyszło teraz w Paryżu w wielkim stylu.
Dla oszczędności Morse przeniósł się z rue de Rivoli do skromnej kwatery przy rue Neuve des Mathurins, którą dzielił z nowym znajomym, amerykańskim duchownym o równie ograniczonych środkach, Edwardem Kirkiem. Francuski Morse’a nigdy nie był niczym innym, jak tylko ledwie zdawalnym językiem, nie zbliżał się do tego, co wiedział, że jest potrzebne, by zaprezentować swój wynalazek przed jakimkolwiek poważnym zgromadzeniem. Ale Kirk, biegły w języku francuskim, zgłosił się na ochotnika, by służyć jako jego rzecznik, a ponadto próbował podnieść Morse’a na duchu, przypominając mu o „wielkich wynalazcach, którym za życia pozwala się głodować, a po śmierci są kanonizowani”
Zmieścili oni aparaturę Morse’a w swoich ciasnych pomieszczeniach i w każdy wtorek uczynili „dzień levee” dla każdego, kto chciałby wejść po schodach, by być świadkiem demonstracji. „Wyjaśniałem zasady i działanie telegrafu” – wspominał później Kirk. „Goście sami uzgadniali jakieś słowo, którego nie miałem usłyszeć. Następnie profesor odbierał je na piszącym końcu drutów, podczas gdy na mnie spoczywał obowiązek zinterpretowania znaków, które zapisywały je na drugim końcu. Gdy objaśniałem hieroglify, ogłoszenie słowa, które według nich mogło dotrzeć do mnie tylko przez przewód, często wywoływało głębokie uczucie zachwyconego zdumienia”. Kirk będzie żałował, że nie udało mu się zanotować tego, co zostało powiedziane. „Jednak”, wspominał, „nigdy nie usłyszałem uwagi, która wskazywałaby, że rezultat uzyskany przez pana Morse’a nie był NOWY, wspaniały i obiecujący ogromne rezultaty praktyczne.”
W pierwszym tygodniu września jeden z luminarzy francuskiej nauki, astronom i fizyk Dominique-François-Jean Arago, przybył do domu przy rue Neuve des Mathurins na prywatny pokaz. Będąc pod wielkim wrażeniem, Arago zaproponował, że przedstawi Morse’a i jego wynalazek Académie des Sciences na następnym posiedzeniu, które miało się odbyć za sześć dni, 10 września. Aby się przygotować, Morse zaczął notować, co powinien powiedzieć: „Mój obecny instrument jest bardzo niedoskonały w swoim mechanizmie i ma na celu jedynie zilustrowanie zasady mojego wynalazku….”
Sąsiedzi z Académie zebrali się w wielkiej sali Institut de France, wspaniałego XVII-wiecznego zabytku na Lewym Brzegu, wychodzącego na Sekwanę i Pont des Arts. Tuż za rzeką znajdował się Luwr, gdzie siedem lat wcześniej malarz Morse niemal zapracował na śmierć. Teraz stał „pośród najsławniejszych ludzi nauki na świecie”, jak napisał do swojego brata Sidneya. Nie było widać żadnej znajomej twarzy, z wyjątkiem profesora Arago i jeszcze jednej, przyrodnika i odkrywcy Alexandra von Humboldta, który w tamtych dniach w Luwrze przyszedł popatrzeć na jego pracę.
Na prośbę Morse’a, Arago wyjaśnił publiczności, jak działa wynalazek i co odróżnia go od innych tego typu urządzeń, podczas gdy Morse stał obok i obsługiwał instrument. Wszystko działało perfekcyjnie. „Szum zachwytu i aprobaty wypełnił całą salę”, pisał do Vaila, „a okrzyki: 'Extraordinaire!' 'Très bien!' 'Très admirable!' słyszałem ze wszystkich stron.”
Wydarzenie to zostało pochwalone w gazetach paryskich i londyńskich oraz w cotygodniowym biuletynie Académie, Comptes Rendus. W długim, proroczym liście napisanym dwa dni później amerykański komisarz patentowy, przyjaciel Morse’a, Henry Ellsworth, który akurat przebywał w tym czasie w Paryżu, stwierdził, że wydarzenie to pokazało, iż telegraf Morse’a „przekracza wszystko, co jeszcze poznano” i że najwyraźniej „kolejna rewolucja jest w zasięgu ręki”. Ellsworth kontynuował:
„Nie wątpię, że w ciągu najbliższych dziesięciu lat, zobaczysz energii elektrycznej przyjętej, między wszystkimi punktami handlowymi wielkości po obu stronach Atlantyku, do celów korespondencji, a ludzie mogą wysyłać swoje zamówienia lub wiadomości o wydarzeniach z jednego punktu do drugiego z prędkością błyskawicy sam…. Krańce narodów będą dosłownie okablowane razem….W Stanach Zjednoczonych, na przykład, można się spodziewać, że w niezbyt odległych czasach, orędzia władzy wykonawczej i codzienne głosowania każdej Izby Kongresu będą znane w Filadelfii, Nowym Jorku, Bostonie i Portlandzie – w Nowym Orleanie, Cincinnati, itd.-…Abstrakcyjna wyobraźnia nie może się już równać z rzeczywistością w wyścigu, który nauka ustanowiła po obu stronach Atlantyku.”
To, że był w Paryżu, sprawiło, że czuł się bardziej dumny niż kiedykolwiek, przyznał Ellsworth. „Będąc za granicą, wśród obcych i obcokrajowców, nasze narodowe uczucia mogą być nieco bardziej usprawiedliwione niż w domu.”
Uznanie ze strony uczonych i prasy to jedno, postępy w kontaktach z francuskim rządem to drugie. Amerykański minister do spraw Francji, Lewis Cass, dostarczył Morse’owi „najbardziej pochlebny” list wprowadzający, by mógł go zabrać ze sobą na obchód, ale bez skutku. Po ósmej czy dziewiątej wizycie w biurze Ministre de l’Intérieur, Morse nadal nie był w stanie rozmawiać z nikim powyżej poziomu sekretarki, która prosiła jedynie o pozostawienie swojej wizytówki. „Każda rzecz porusza się tu w ślimaczym tempie” – ubolewał dwa miesiące po dniu chwały w Académie.
Morse, który w połowie lata zamierzał zostać w Paryżu nie dłużej niż miesiąc, na początku nowego roku 1839 wciąż tam był i z pomocą Kirka wciąż organizował wtorkowe spotkania przy rue Neuve des Mathurins. To, że zainteresowanie jego wynalazkiem nie malało, czyniło opóźnienia jeszcze bardziej irytującymi.
To właśnie w domu, w Ameryce, jego wynalazek miałby największe szanse, zdecydował Morse. „U nas jest więcej charakteru 'go-ahead’….Here są stare systemy długo ustanowione, aby przeszkadzać, a przynajmniej, aby uczynić je ostrożnymi przed przyjęciem nowego projektu, jakkolwiek obiecujące. Ich działania kolejowe są tego dowodem.” (Budowa kolei we Francji, rozpoczęta później niż w Stanach Zjednoczonych, posuwała się naprzód w znacznie wolniejszym tempie.)
W marcu, mając dość francuskiej biurokracji, zażenowany miesiącami zmarnowanymi na czekanie i pogarszającą się sytuacją finansową, Morse zdecydował, że czas wracać do domu. Ale przed wyjazdem złożył wizytę Monsieur Louisowi Daguerre’owi, malarzowi teatralnych scenografii. „Mówi mi się co godzinę” – pisał Morse z lekką hiperbolą – „że dwa wielkie cuda Paryża, o których wszyscy teraz rozmawiają, to cudowne rezultaty Daguerre’a w utrwalaniu obrazu w camera obscura i Telegraf Elektro-Magnetyczny Morse’a.”
Morse i Daguerre byli w podobnym wieku, ale tam, gdzie Morse potrafił być nieco powściągliwy, Daguerre tryskał radością życia. Żaden z nich nie mówił biegle w języku drugiego, ale od razu się dogadali – dwaj malarze, którzy zajęli się wynalazkami.
Amerykanin był zdumiony przełomem, jakiego dokonał Daguerre. Lata wcześniej Morse próbował utrwalić obraz uzyskany za pomocą camera obscura, używając papieru zanurzonego w roztworze azotanu srebra, ale porzucił ten wysiłek jako beznadziejny. To, czego Daguerre dokonał za pomocą swoich małych dagerotypów, było najwyraźniej, jak zauważył Morse – i bezzwłocznie poinformował o tym w liście do swoich braci – „jednym z najpiękniejszych odkryć epoki”. W obrazach Daguerre’a, pisał Morse, „nie można sobie wyobrazić wykwintnej drobiazgowości kreski. Żaden obraz ani rycina nigdy się do niej nie zbliżyły…. Efekt działania soczewki na obraz był w dużym stopniu podobny do działania teleskopu w naturze.”
Relacja Morse’a z jego wizyty u Daguerre’a, opublikowana przez jego braci w New York Observer 20 kwietnia 1839 roku, była pierwszą wiadomością o dagerotypie, która pojawiła się w Stanach Zjednoczonych i została podchwycona przez gazety w całym kraju. Kiedy Morse przybył do Nowego Jorku, po raz pierwszy przeprawiając się statkiem parowym na pokładzie Great Western, napisał do Daguerre’a, aby go zapewnić, że „w całych Stanach Zjednoczonych tylko Twoje nazwisko będzie kojarzone z genialnym odkryciem, które słusznie nosi Twoje imię”. Dopilnował również, aby Daguerre został honorowym członkiem Akademii Narodowej, co było pierwszym zaszczytem, jaki Daguerre otrzymał poza Francją.
Cztery lata później, w lipcu 1844 roku, do Paryża i reszty Europy dotarła wiadomość, że profesor Morse otworzył linię telegraficzną, zbudowaną dzięki środkom Kongresu, między Waszyngtonem a Baltimore, i że telegraf działa już w pełnym zakresie między tymi dwoma miastami, na odległość 34 mil. Z sali komitetu na Kapitolu, Morse wystukał wiadomość z Biblii do swojego partnera Alfreda Vaila w Baltimore: „Co Bóg uczynił?” Następnie inni mieli szansę wysłać swoje własne pozdrowienia.
Kilka dni później zainteresowanie urządzeniem Morse’a stało się zdecydowanie większe na obu końcach, gdy Narodowa Konwencja Demokratów odbywająca się w Baltimore utknęła w martwym punkcie i setki osób zgromadziły się wokół telegrafu w Waszyngtonie, aby uzyskać natychmiastowe wiadomości z podłogi samej konwencji. Martin Van Buren zremisował w walce o nominację z byłym ministrem Francji, Lewisem Cassem. W ósmym głosowaniu konwencja wybrała kompromisowego kandydata, mało znanego byłego gubernatora Tennessee, Jamesa K. Polka.
W Paryżu angielskojęzyczna gazeta Galignani’s Messenger donosiła, że gazety w Baltimore były teraz w stanie dostarczyć swoim czytelnikom najświeższe informacje z Waszyngtonu aż do godziny oddania do druku. „To jest rzeczywiście unicestwienie przestrzeni”
W 1867 roku Samuel Morse, znany na całym świecie jako wynalazca telegrafu, powrócił ponownie do Paryża, aby być świadkiem cudów wystawionych na Exposition Universelle, błyszczących targach światowych. W wieku 76 lat Morse’owi towarzyszyła jego żona Sarah, którą poślubił w 1848 roku, oraz czwórka dzieci. Telegraf stał się tak niezbędny w codziennym życiu, że 50 000 mil drutu Western Union przenosiło ponad dwa miliony wiadomości rocznie, w tym, w 1867 roku, najnowsze wiadomości z paryskiej wystawy.
Ponad sto lat później, w 1982 roku, Terra Foundation for American Art w Chicago kupiła Galerię Morse’a w Luwrze za 3 miliony dolarów.25 milionów, najwyższą sumę zapłaconą do tego czasu za dzieło amerykańskiego malarza.
Historyk David McCullough spędził cztery lata po obu stronach Atlantyku, badając i pisząc The Greater Journey.
Wielka podróż.