On History
W pierwszym z trzech fragmentów książki The Work of the Dead: A Cultural History of Mortal Remains, Thomas Laqueur bada nekrobotanię cisu, „drzewa umarłych”- znajdowanego na cmentarzach kościelnych w całej Wielkiej Brytanii, Francji i Hiszpanii.
William Turner, Pope’s Villa w Twickenham, 1808.
Cmentarz kościelny przylegał do kościoła; w obu znajdowały się kości zmarłych. Te trzy elementy – budynek, ziemia, zmarli – były połączone wspólną historią, która sprawiła, że stały się częścią tego, co w osiemnastym wieku było czymś oczywistym; jeśli kiedykolwiek istniał organiczny krajobraz, był to właśnie cmentarz.
Długowieczny cis europejski – Taxus baccata, drzewo zmarłych, drzewo trujących nasion – świadczy o starożytności cmentarza kościelnego i ocienia jego „chropowate wiązy” oraz kopce i bruzdy jego grobów: Cis z legendy jest stary i rości sobie prawo do niepamiętnych czasów. Mówimy tu o dwóch lub trzech tuzinach przykładowych olbrzymów, niektórych o obwodzie dziesięciu metrów, które stoją od 1300 do 3000 lat, ale także o wielu skromniejszych i historycznie udokumentowanych drzewach, które żyją i są upamiętnione od wieków. Co najmniej 250 dzisiejszych cisów jest tak starych lub starszych od dziedzińców kościelnych, na których stoją. Niektóre z nich były tam, gdy budowano pierwsze saksońskie, a nawet pierwsze brytyjskie chrześcijańskie kościoły z wikliny; siódmowieczna karta z Peronne w Pikardii mówi o zachowaniu cisa na miejscu nowego kościoła.
Jak bardzo starożytne może być dane drzewo, jest i było kwestią sporną. Szacunki zależały od posiadania dwóch lub więcej pomiarów obwodu w długim okresie czasu, a następnie zastosowania formuły, która przewidywała tempo wzrostu w czasie. Wzory te były z kolei wyprowadzane na podstawie innych pomiarów seryjnych – tyle stóp w ciągu tylu lat – uzupełnianych pomiarami obwodów drzew, których wiek był znany z dowodów pisanych. W rzeczywistości precyzyjne datowanie jest prawdopodobnie niemożliwe, i wszyscy to przyznali. Jest zbyt wiele zmiennych, które determinują tempo wzrostu drzewa, by można było uzyskać wiarygodny wskaźnik zmian obwodu na dekadę. Nikt jednak nie kwestionuje, że cisy żyją tysiące lat: „Większość drzew wygląda na starsze, niż są” – mówi dendrolog Alan Mitchell – „z wyjątkiem cisów, które są jeszcze starsze, niż na to wyglądają”. Stanowią one intymną część cmentarza kościelnego przez czas nieobecny w pamięci. Są to drzewa z głębokiej przeszłości; ich historia świadczy o starożytności kościelnego krajobrazu.
Dziewiętnastowieczny antykwariusz Daniel Rock spekuluje, że cis w Aldworth, w Berkshire, na cmentarzu kościelnym mógł zostać zasadzony przez Sasów. John Evelyn, siedemnastowieczny pamiętnikarz i pisarz zajmujący się leśnictwem, zmierzył to drzewo; Augustin Pyramus de Candolle (1778-1841), słynny szwajcarski botanik, zmierzył je ponownie sto lat później i wykorzystał różnicę do obliczenia stosunku wieku do obwodu; sam Rock zmierzył je w 1841 roku i zauważył, że urosło o jard w obwodzie od czasu, gdy zostało odnotowane w Beauties of England (1760). Wiele innych starożytnych cisów przykościelnych ma swoje własne, dobrze udokumentowane historie. Są to sławy gatunku, które dają głos starożytności cmentarza i jego zmarłym. Tysiące zwykłych cisów podzielają aurę gatunku.
To „pod cieniem cisa”, który „podnosi darń w wielu spróchniałych stertach”, jak ujął to Thomas Gray w swojej „Elegii pisanej na wiejskim cmentarzu”. Taxus baccata niemal niezmiennie rzuca swój cień tam, gdzie znajdują się zmarli, po południowej i zachodniej stronie kościoła. Podobnie jak ciała, nad którymi czuwa, rzadko można go znaleźć po stronie północnej, a i to tylko w wyjątkowych okolicznościach. Niektórzy uważają, jak sugeruje Robert Turner, dziwny, uczony i cudowny siedemnastowieczny tłumacz wielu mistycznych i medyczno-chemicznych tekstów, że dzieje się tak dlatego, iż gałęzie cisa „wciągają i wchłaniają” „obrzydliwe i oleiste opary wydychane z grobów przez zachodzące słońce”. Mogły też zapobiegać pojawianiu się duchów lub zjaw. Niewchłonięte gazy wytwarzały ignes fatui, „głupi ogień”, taki jak ten, który podróżni widzieli nad bagnami i moczarami, a te, w kontekście dziedzińców kościelnych, mogły być mylone z chodzącymi martwymi ciałami. Przesądni mnisi, kontynuuje, wierzyli, że cis może odpędzić diabły. Jego korzenie, myślał, były trujące, ponieważ będą „biegać i ssać pożywienie” z martwych, których ciało jest „najdotkliwszą trucizną, jaka może być.”
Ale wymyślne twierdzenia Turnera o ekologicznej adaptacji cisa są trochę post hoc. Bardziej podstawowym pytaniem jest to, dlaczego cis był tak ściśle związany ze zmarłymi w pierwszej kolejności. I, jak wszystkie pytania, które szukają mitycznych początków, jest ono bez odpowiedzi. Albo raczej ma zbyt wiele odpowiedzi. Drzewo cisowe było święte dla Hekate, greckiej bogini związanej z czarami, śmiercią i nekromancją. Mówiono, że oczyszcza zmarłych wchodzących do Hadesu; poeta Statius z I wieku naszej ery, często cytowany przez dziewiętnastowiecznych folklorystów, mówi, że wyrocznia bohatera Amfiaraosa, trafionego piorunem Zeusa, została tak szybko wyrwana z życia, że „jeszcze Furia nie spotkała się z nim i nie oczyściła go gałązką cisu, ani Prozerpina nie oznaczyła go na ciemnym odrzwiach jako przyjętego do grona zmarłych”. Druidzi kojarzyli to drzewo z rytuałami śmierci. W rzeczywistości, to właśnie długa pogańska historia drzew spowodowała, że przywódcy katolickiej kontrreformacji całkowicie zakazali ich sadzenia i zmotywowała niektórych – słynnym przypadkiem był biskup Rennes z początku XVII wieku – do podjęcia próby, bezskutecznej wobec powszechnego sprzeciwu, zakazania w szczególności cisu. Poreformacyjne duchowieństwo angielskie nie podejmowało takich wysiłków. Szesnasto- i siedemnastowieczni poeci opowiadają, że liście cisu pokrywały groby i namaszczały ciała. Głupiec Feste w „Dwunastej nocy” śpiewa o swoim „białym całunie, oblepionym cisem”. Wszystko to było powszechnie znane w historiach antykwarycznych. Podobnie jak skojarzenie cisu z historią Męki Pańskiej – ze Środą Popielcową i Niedzielą Palmową. Niewiele drzew było tak zakorzenionych w głębokim czasie zmarłych.
John Burgess, Yews in a Country Churchyard.
W początkach XVIII wieku w Europie pojawił się konkurent nieobciążony długą historią: wierzba płacząca. Dostała się do Anglii z Chin przez Syrię, ponieważ kupiec z Aleppo o nazwisku Thomas Vernon podarował jeden okaz Peterowi Collinsonowi, najważniejszemu pośrednikowi w globalnej wymianie roślin. Ten z kolei przekazał okaz Alexandrowi Pope’owi do jego ogrodów w Twickenham na początku lat dwudziestych XVII wieku. Istnieją różne warianty tej historii: Vernon był gospodarzem Pope’a, więc mógł mu ją podarować bezpośrednio; być może pojawiła się w Anglii nieco wcześniej. Ale wierzba płacząca była niezaprzeczalnie nowa i obca w XVIII wieku, a wczesne egzemplarze, takie jak ten Pope’a, cieszyły się uwagą, jaką poświęcano nowemu drzewu w mieście. Salix Babylonica Linnaeus nazwał ją, mylnie sądząc, że jest to drzewo lamentacyjne z Psalmu 137: „Nad rzekami Babilonu, tam usiedliśmy, tak, płakaliśmy, gdy wspominaliśmy Syjon. / Zawiesiliśmy nasze harfy na wierzbach pośród nich”. Można mu wybaczyć jego błąd. Taksonomia wierzb jest, jak mówi nam czołowy ekspert, „kłopotliwa”. Prawdziwa Salix babylonica jest delikatna w zimnym klimacie i może teraz wyginąć, więc nasza nowoczesna wierzba płacząca jest jednym z jej kultywarów, Salix × sepulcralis, wyprodukowanym przez skrzyżowanie jej z europejską wierzbą białą, Salix alba.
Wierzba płacze i opłakuje być może z powodu swoich opadających liści lub dlatego, że została błędnie nazwana drzewem lamentów starożytnych Hebrajczyków. Ale niezależnie od tego, skąd wzięła się jej nazwa i jaka jest jej dokładna genealogia, jest ogrodniczym przeciwieństwem Taxus baccata: płytko ukorzeniona, krótko żyjąca i bez historycznego bagażu, dopóki Alexander Pope nie uczynił jej sławną. Jego willa została zburzona w 1808 roku, a więc niecały wiek po pojawieniu się wierzby płaczącej, ponieważ nowy właściciel miał dość turystów. Malarz J. M. W. Turner malował jej ruiny i zobaczył słynne drzewo, teraz już umierający pień, i napisał o nim:
Wierzba płacząca Pope’a chyląca się ku ziemi zapomniała
Oszczędzając jeden słaby zraz przez moją troskliwą opiekę
Wychowana do życia, która spadła na nawłoć
Na samotnym brzegu, by zaznaczyć to miejsce z dumą.
Dziesiątki tysięcy zrazów zostało wysłanych z Twickenham przed smutnym końcem drzewa Pope’a.
Wizerunki Salix babylonica lub, być może, Salix × sepulcralis, wierzby żałobnej, zdobiły nowe komercyjne ogłoszenia pogrzebowe i pamiątki żałobne z XVIII i XIX wieku; ocieniały grób Rousseau w Ermenonville. Mrok, myślał John Claudius Loudon, najbardziej uczony ogrodnik XIX wieku, był naturalnym wyrazem cisu, melancholia – wierzby płaczącej. Jej opadające gałęzie czyniły z niej naturalny znak smutku. W ciągu jednego stulecia obcy bez historii stał się ikonicznym drzewem parkowych cmentarzy XIX wieku. Było to drzewo nie odwiecznych zmarłych, lecz żałoby, drzewo nie dla wieków, lecz dla trzech pokoleń, dla których zmarli mogą mieć nadzieję, że zostaną zapamiętani.
Thomas W. Laqueur jest Helen Fawcett Professor of History na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Do jego książek należą Making Sex: Body and Gender from the Greeks to Freud oraz Solitary Sex: A Cultural History of Masturbation. Jest stałym współpracownikiem London Review of Books.