„Cześć! Jestem Jack. I mam zaburzenia lękowe.”

Samodzielne rozmowy z innymi ludźmi wywołują u mnie niepokój. Często doświadczam „strachu przed telefonem”. Unikam spotkań towarzyskich (szczególnie przyjęć), które są dla mnie męczące. Tłoczne ustawienia, zwłaszcza bez wyczuwalnej drogi ucieczki, wywołują u mnie niepokój, a czasem panikę.

Powodująca lęk kontrola wpływa na mnie fizycznie. Moje serce wali jak młot. Mój głos się trzęsie. Drżą mi ręce; przez dziesięciolecia moje sparaliżowane palce ledwo zdołały podpisać czek lub kwitek na karcie kredytowej, gdy byłem obserwowany. Mój aparat trawienny przestaje współpracować, co powoduje ostry dyskomfort, nie wspominając o strachu przed wymiotami czy biegunką. Pot obficie leje się z krępujących części ciała. Formalne występy wywołują poważniejsze objawy, z lękiem antycypacyjnym pojawiającym się wiele dni wcześniej.

Niektórzy autorzy twierdzą, że koncepcja zaburzeń lękowych została „skonstruowana” przez psychiatrów współpracujących z firmami farmaceutycznymi. Nie zgadzam się z tym. Moje zaburzenie jest aż nazbyt realne. I zacząłem doświadczać jego skutków dziesiątki lat przed tym, jak producenci leków zwrócili swoją uwagę na ich poprawę.

Jak już wspomniałem, zaburzenia lękowe mogą być paraliżujące, prowadząc do radykalnie ograniczonego życia. Przez 13 lat po tym, jak cudem dostałem moje prawo jazdy jako licealista, czułem się tak fobiczny wobec kontroli innych kierowców, że nigdy nie prowadziłem samochodu. Zmusiłem się do ponownego rozpoczęcia jazdy po założeniu rodziny i znalezieniu pracy. Chociaż pierwsze cztery czy pięć lat odczulania było wypełnione strachem, stałem się pewnym siebie kierowcą. Nigdy nie miałem wypadku i nie dostałem mandatu. Jednak nigdy nie parkowałem równolegle (manewr niezmiennie zachęcający do kontroli), a ponieważ nadal uważam, że samotne poruszanie się po nieznanym terenie jest niepokojące, wyjechałem poza Ames, Iowa, gdzie mieszkam od 1985 roku, ledwie pół tuzina razy sam.

Przez 50 lat moja choroba psychiczna powodowała u mnie znaczny wstyd, stres w pracy, możliwe uszkodzenia fizyczne i ograniczenia w stylu życia. Przez 50 lat desperacko próbowałem ukryć mój niepokój i jego objawy – i obydwa się nasiliły. Przez 50 lat czułem się jak samotny szaleniec, niezdolny do wykonywania rzeczy, które normalni ludzie robią naturalnie, jak przebrany międzygalaktyczny kosmita, który nie może się połapać w naśladowaniu i interakcji z Ziemianami, wśród których się rozbił.

Na szczęście odkryłem, że nie jestem idiosynkratycznie, beznadziejnie szalony. Zamiast tego, mam rozpoznawalną chorobę neuropsychiatryczną, którą dzielą tysiące innych osób. Co ważniejsze, jest ona podatna na leczenie: Nawet zaledwie sześciomiesięczne przyjmowanie leków i psychoterapia znacznie mi pomogły.

Zdałem sobie również sprawę, że moje zaburzenie, choć często zniechęcające do radzenia sobie z nim, miało paradoksalne kompensacje. Na przykład, zawsze przed (i często podczas) każdego pojedynczego okresu zajęć w ciągu 20 lat pełnoetatowego nauczania uniwersyteckiego, znosiłem znaczny niepokój, z typowymi podejrzanymi objawami. Mimo to, zdobyłam dwie nagrody dydaktyczne. „Twój mąż bardzo się ekscytuje na zajęciach” – mówią mojej żonie, doradcy akademickiemu, studenci, nieświadomi tego, co tak naprawdę jest przyczyną moich maskujących lęk teatrzyków. A ona jest mi wdzięczna, że rzadko bywam sam na spotkaniach towarzyskich, wybierając zamiast tego spędzanie wolnego czasu z nią.

Wreszcie, pomagam sobie zdrowieć. Ćwiczę, jem rozsądnie, unikam używek, takich jak kofeina, nadal informuję się o zaburzeniach lękowych (wiedza to potęga!) i codziennie medytuję. Choć daleko mi do wyleczenia, moja choroba nie wydaje się już poza moją kontrolą.

„Jestem Jack. Nadal cierpię na zaburzenia lękowe. Ale mam też nadzieję.”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *